Zakochaj się w moim lewym sprzęcie

Rozdział pierwszy (1)

Rozdział pierwszy

Były takie dni, że Cecilia Morgan chętnie zepchnęłaby swojego szefa ze szczytu Mile High Stadium w centrum Denver. To był jeden z nich. Wade "The Catapult" Carter mógł być królem QB, ale był kiepski w związkach. Był na nie uczulony. I dziś, jak wiele dni, było to gigantycznym wrzodem na jej tyłku.

"Ale myślałam, że on naprawdę mnie lubi", przyszedł opuszczony głos innego podboju Wade'a Cartera.

"Oczywiście, że tak."

CC wyprostowała swój długopis i podstawkę pod drinka, popijając swojego Red Bulla. Pocieszanie lekko rozhisteryzowanych kobiet było częścią jej pracy, a ona stała się profesjonalistką. Ta miała na imię Annabel. CC wiedziała o tym, bo Annabel przez ostatnie kilka tygodni często do niej dzwoniła, ścigając Wade'a. Boże broń, żeby kiedykolwiek podał swój numer komórki.

Poza tym dostarczyła go dziś rano do kwiaciarni. Kwiaciarni, która miała stałe zamówienie na aranżację kwiatową Letting-her-down-gently. I szufladę pełną kartek, które mówiły to samo.

Podobał mi się nasz wspólny czas. Niestety, nie mogę się zobowiązać do kolejnych randek. Dziękuję za towarzystwo. -WC

Na litość boską, facet nawet nie spersonalizował jej swoim imieniem!

"Zabrał mnie do tej nowej, krzykliwej restauracji trzy dni temu. Nie zabiera się tam byle kogo, CC. Jest lista oczekujących."

CC stłumiła westchnienie. Listy oczekujących nie miały znaczenia, gdy było się bardziej znanym niż Bóg i John Denver w kraju Broncos. Celebrytka otwierała drzwi. Wade nie używał go obcesowo, ale nie musiał.

Ludzie wiedzieli, kim jest.

Restauracje usłużnie podawały go do stolików, firmy produkujące wymyślne zegarki wysyłały mu ekskluzywne czasomierze, sprzedawcy samochodów przekazywali kluczyki.

A kobiety otwierały nogi.

"O Boże." Na drugim końcu linii rozległ się długi jęk. "Wykorzystywał mnie tylko do seksu, prawda?".

CC zamrugała na świeckość Annabel. Wciągnęła głęboki oddech i pomyślała o ciepłej plaży w SoCal. Ocean Spokojny. Blond surferzy z opalenizną i absem.

Sześć miesięcy. Jeszcze tylko sześć miesięcy zostało jej do końca umowy o pracę.

Koniec z dostępnością przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Koniec z bieganiem o północy do najbliższej stacji benzynowej po Wonka Nerds. Żadnych więcej telefonów od emocjonalnych kobiet, które ledwo znała.

Technicznie rzecz biorąc, po porannym telefonie od swojego brokera, mogłaby teraz wyprowadzić swój tyłek z mieszkania Wade'a. Jedna z jej inwestycji się opłaciła i choć nie uczyniła jej bogatą, miała teraz pieniądze, których potrzebowała - nie potrzebowała więcej jego. Ale podpisała kontrakt, a prawnicy Wade'a nie kręcili się w kółko. Zbyt często widziała ich w akcji.

"Wade nie omawia ze mną swoich randek".

CC trzymała się firmowej linii, zamiast powiedzieć to, co chciała powiedzieć, czyli: "Jak myślisz?". I jeszcze, czy ty też go nie wykorzystywałaś? Nie wykorzystywałaś go? Nie wykorzystywałaś go też, by zdobyć kapitał społeczny?

Prawa do chwalenia się z koleżankami?

Bo wiedziała, że Wade dałby Annabel zwykłą gadkę z góry. Nie umawiał się z żadną kobietą, jeśli nie musiał.

Nie interesowało go nic więcej niż kilka randek.

Nie interesowało go nic długoterminowego.

Nie interesowała go żona.

Ile razy słyszała, jak Wade to mówił, czy to przez telefon, czy twarzą w twarz? "Nie daj się nabrać, kochanie. Nie zrobię tego w przyszłym tygodniu."

I choć CC naprawdę nienawidziła tej części swojej pracy i uważała, że Wade musi przestać traktować kobiety świata, jakby był w sklepie ze słodyczami, a one były bufetem, zawsze był z nimi szczery.

Zawsze.

Ale... jak zwykle były takie, które myślały, że będą inne.

Że to oni będą tym jedynym.

"Nie zrozumcie mnie źle - to był naprawdę zajebisty seks. To znaczy... święta krowa, CC, ten facet wie coś o kobiecym ciele. Jakby wiedział."

O Boże! Palmy. Mewy. Szum fal.

"Robi tę rzecz ze swoim językiem..."

"Oookay!" CC szybko przerwał.

Zbyt. Za dużo. Informacji. CC mogła dość mocno kierować życiem Wade'a Cartera, ale były pewne rzeczy, których po prostu nie chciała wiedzieć o tym człowieku. Niektóre rzeczy, których po prostu nie można było nie usłyszeć.

"Mówię ci, ten człowiek ma wytrzymałość."

No tak. Przez trzynaście lat był gwiazdą rozgrywającą Broncos. W jego sejfie były trzy pierścienie Super Bowl na dowód tego. Miał wytrzymałość.

Zrób mu paradę.

"Ok, dziękuję za telefon."

"Nie. Czekaj! CC?"

CC westchnęła. Nigdy nie udoskonaliła sztuki grzecznego odkładania słuchawki. Wade był w tym doskonały, ale te kobiety łamały jej serce.

"Znasz tego człowieka. Co zrobiłam źle? Co mogłam zrobić inaczej?"

W gardle CC wzbił się pozbawiony humoru śmiech, który bezlitośnie stłumiła. Co mogła zrobić inaczej?

A może by tak nie gasić?

To było takie proste. Jej szef był mężczyzną - jednym z wytrzymałością i najwyraźniej szalenie dobrymi umiejętnościami z językiem, o których nie chciała wiedzieć. Który wykorzystywał seks do rekreacji, nie mając absolutnie żadnych zamiarów.

Innymi słowy, był totalnym, bezwstydnym, legitymizującym się rogaczem.

Co kobieta robiła inaczej z takim mężczyzną? Jak zwróciła na siebie uwagę tego faceta? Powiedziała jedną rzecz, której pan Hotshot Quarterback nie zwykł słyszeć. Jedno słowo, którego kobiety nie mówiły Jego Królewskiej Seksowności.

Nie.

Pewnie. Może odejść nie robiąc tego, co zrobił. Ale to może sprawić, że będzie pracował trochę ciężej.

Poważnie, co było nie tak z tymi kobietami?

Odkąd skończyła sześć lat, wiedziała, że należy je traktować poważnie i trzymać w ryzach. Ale może to był tylko wynik posiadania pięciu starszych, bardzo opiekuńczych braci.

Odkąd podjęła tę pracę, nie miała okazji traktować nikogo źle. Bycie asystentką i służącą Wade'a Cartera przez ostatnie pięć i pół roku zdziesiątkowało jej życie towarzyskie i zabiło życie seksualne.

Wade nie tylko zawsze wiedział, gdzie ona jest, dzięki tej irytującej aplikacji, którą nalegał, by zainstalowała w telefonie, ale także był nieomylnie wyczulony na to, kiedy będzie miała szczęście w swoich rzadkich chwilach wolnego czasu. To było tak, jakby pewnego dnia wsadził jej pod skórę monitor estrogenów, kiedy była zbyt wyczerpana, by protestować, i zadzwonił do niej, gdy trafił w czerwoną strefę.



Rozdział pierwszy (2)

"CC?"

CC przeciągnęła swoją uwagę z powrotem na kobietę czekającą na drugim końcu telefonu. Powinna była wyciągnąć swoją zwykłą linię o nie rozmawianiu z nikim o Wade'ie. Ale nie zrobiła tego. W tonie głosu Annabel było coś, co chwytało za struny serca CC.

Westchnęła, dotykając starannie ułożonego stosu Post-itów, który leżał dokładnie pod kątem prostym do jej pióra. Była zmęczona obmacywaniem i uspokajaniem kobiet Wade'a, byciem pieprzoną Szwajcarią. Czuła się jak zdrada wszystkich kobiet. "Annabel, jesteś doskonała właśnie taka, jaka jesteś. Nie zmieniaj się dla żadnego mężczyzny, dobrze?".

I odłożyła telefon, grzmocąc czołem o biurko. To było to. Skończyła z tym. Nie mogła już tego robić. Uporać się z kobietami Wade'a. Nie chciała. A dzięki swojej wygranej, nie musiała. Wczoraj nie miała wystarczająco dużo pieniędzy, by wyjechać. Dzisiaj - miała.

To było tak proste.

To był czas. Czas, by odejść. Nie za pół roku, nie pod koniec kontraktu. Teraz.

CC oderwała głowę od biurka, rozradowana tą myślą. Była...wolna. Uśmiechnęła się, a potem szczerzyła. Mogła po prostu...odejść. Śmiech cisnął się na jej struny głosowe, a ona dała mu głos.

Oczywiście Wade mógłby być w tej kwestii dupkiem, a myśl o jego prawnikach otrzeźwiła jej śmiech. Musiała podejść do tego mądrze, naprawdę mądrze. Nie wejść tam i powiedzieć mu, żeby wsadził sobie w dupę swoją pracę i swoje kobiety - nieważne, jak kuszące. Konfrontacja nie była sposobem na podejście do sytuacji.

Musiała wybrać swój moment. Musiała być opanowana i rozsądna. Wyrazić swoje intencje jasno i szczerze i spokojnie wręczyć wypowiedzenie. Zaapelować do niego o zrozumienie. Zapewnić go, że znajdzie dla niego najwyższej klasy zastępstwo.

Potrzymać jego cholerną męską rękę jeszcze trochę dłużej...

Ale to musiało być dzisiaj, bo jej zdanie było już przesądzone i szczerze mówiąc, jeszcze jeden płaczliwy telefon sprawi, że doprawi sobie Red Bulla wódką. A CC nie miała zamiaru robić sobie wycieczki na odwyk w drodze do Kalifornii.

...

Wade wpatrywał się w migający kursor na pustym ekranie. Robił to przez ostatnie trzy godziny. Siedział tam. Mrugał. Przeciwstawiając się mu.

Niewiele rzeczy przeciwstawiało się Wade'owi Carterowi. Przeważnie po prostu widziały, że nadchodzi i schodziły mu z drogi. Wszystko, od trzystukilogramowego linebackera po trzystukilogramowego wieprza.

Cóż...wszystko oprócz jego matki. Jego PA. I tego pieprzonego irytującego kursora.

Kiedy trzy lata temu, zaraz po przejściu na emeryturę, wydawnictwo zaproponowało mu napisanie książki o jego życiu, odrzucił to z miejsca. Ale od tamtej pory tak wiele osób prosiło o jego pamiętnik - kibice, komentatorzy sportowi i szefowie NFL - że zaczął się nad tym poważnie zastanawiać. Wydawnictwo, które wyłożyło milion dolarów zaliczki, zaproponowało mu zatrudnienie pisarza-ducha, ale Wade odmówił.

Może nie ukończył studiów summa cum laude, ale był w stanie napisać własną historię. Przeczytał wszystkich wielkich amerykańskich klasyków i potrafił poradzić sobie z algebrą. Był rozsądnym uczniem - po prostu nie widział sensu marnowania czasu w klasie, kiedy mógł być na boisku, gdzie leżało jego prawdziwe powołanie.

A teraz, oto był. Tylko on i kursor.

Wade nie miał pojęcia, dlaczego napisanie pierwszego słowa zajęło mu tyle czasu. Razem z CC przygotował obszerne, szczegółowe notatki na temat jego życia i kariery, które miały znaleźć się w książce.

Ale nie wiedział, od czego zacząć.

Gdzie miał zacząć? Od początku? Z powrotem na farmie świń w Credence? Czy może wtedy, gdy zaczął grać w piłkę w college'u dla CU Buffs? Albo kiedy został wybrany przez Denver Broncos? Miał za sobą długą i błyskotliwą karierę w NFL, zanim kilka lat temu po raz ostatni wysiadło mu kolano.

A jednak nie mógł się zorientować, od czego zacząć.

Podniósł wzrok znad ekranu, szukając inspiracji w sięgających od podłogi do sufitu oknach, które wrzucały do biura letnie światło. Ze swojego penthouse'u widział błyszczące krzywizny miski w kształcie podkowy należącej do Mile High - czy jakkolwiek to się teraz nazywało - i nawet teraz słyszał w głowie ryk tłumu.

Za stadionem, w oddali, stał poszarpany zarys Gór Skalistych. Wznosiły się majestatycznie - silne i niepokorne. Tak silne i niepokorne jak duch w Mile High w noc meczu.

To był widok, który zawsze go zadziwiał. Zestawienie nowoczesności i starożytności, tego co stworzone przez człowieka i tego co naturalne. Te dwa wielkie megality ukształtowały go, a ich widok zarówno go upokorzył, jak i wzmocnił.

To była inspirująca rzecz. Poza dniem dzisiejszym. Dzisiaj, nie miał nic.

Jęknął, gdy położył głowę na biurku, naruszając jeden z wielu stosów starannie ułożonych papierów, które CC skrupulatnie wydrukowała i skompilowała, każdy oznaczony Post-itami i wyraźnie opisany jej czytelnym, bezsensownym pismem.

To pismo irytowało go teraz bardziej niż zwykle.

"Powinieneś był zatrudnić ghost writera".

Wade podniósł głowę z biurka i rzucił zirytowane spojrzenie na swoją PA wylegującą się w jego otwartych drzwiach. Była w swoich regulaminowych niebieskich dżinsach. Zawsze nosiła dżinsy, niezależnie od tego, czy było na nie wystarczająco zimno, czy nie. To była jedna z niewielu rzeczy, na które nalegała, kiedy zgodziła się zostać jego asystentką, prawie sześć lat temu - koniec z niedorzecznymi korporacyjnymi ubraniami.

Dziś połączyła ją z czerwonym T-shirtem w paski. Uważała, że dzięki temu wyglądała parysko. On uważał, że wygląda w nim jak maleńka kobieca wersja Gdzie jest Waldo.

"Nie ma nikogo bardziej kompetentnego niż ja, by pisać o mnie".

Wade starał się i nie udało mu się utrzymać w głosie ekscytacji. To był ten sam argument, który miał z wydawcą. I wygrał. I nie był w nastroju, by prowadzić go z CC - ponownie.

"Tak. Ale." Kawałek jej mahoniowej grzywki opadł na jedno oko, a ona go odgarnęła. Nosiła je dłużej niż resztę swoich włosów, które były super krótkie i pocięte na całej długości. "Pisanie to inna umiejętność niż rzucanie piłką."




Rozdział pierwszy (3)

Zostawcie to CC, żeby wskazywać na pieprzoną oczywistość. Ale i tak Wade nienawidził tego, jak to już kopało go w tyłek. Udawało mu się wszystko, co robił. Nic nie pokonało Katapulty.

Nawet migający kursor zagłady.

"Więc powinienem spędzić tygodnie na rozmowie z kimś innym, żeby mógł opowiedzieć moją historię?".

"Jasne, czemu nie?" Wzruszyła ramionami. "Rzeczywiście lubisz mówić o sobie".

Wade chrząknął, gdy zwrócił swoją uwagę na ekran. "Dlaczego płacę ci tyle pieniędzy, znowu?"

"Bo jestem jedynym PA na powierzchni planety, który nie rezygnuje po tym, jak budzisz mnie o trzeciej nad ranem, żeby pójść i kupić ci Nerdy i prezerwatywy".

Uśmiechnął się na to wspomnienie. Tak, była naprawdę wkurzona o to. Ale to była umowa, którą zawarli. Sześć lat z dwudziestu czterech siedmiu. Płacił jej kupę kasy - bo było go na to stać, a dobra PA była warta swojej wagi w złocie - a jej czas był jego. Cały.

"To był nagły przypadek."

Złożyła ręce. "Spalenie się twojego mieszkania to nagły wypadek".

Wade zaśmiał się. Uwielbiał, jak CC nie próbowała mu schlebiać, ani nie obruszała się. I doceniał to. Była jak krnąbrna, władcza starsza siostra - z tym, że mając trzydzieści dwa lata, była od niego o sześć lat młodsza. Jego matka zawsze mówiła, że mężczyźni potrzebują kogoś, kto ich zwymyśla.

Cóż, jego matka nigdy nie mówiła "końskie gówno", ponieważ nawet ponad czterdzieści lat spędzonych w wiejskim Kolorado nie było w stanie wykrzesać z niej teksańskiej południowej belle. Ale kiedy mówiła "balooey", wszyscy wiedzieli, co ma na myśli.

CC zawędrowała do jego biura. "Nie narzekam też, kiedy muszę regularnie udzielać telefonicznych porad zrozpaczonym kobietom".

Wade przeleciał wzrokiem od cholernie migającego kursora. "Brzmi to tak, jakbyś miał zamiar, chociaż".

"Poważnie, Wade." Westchnęła, gdy pociągnęła do zatrzymania po przeciwnej stronie jego biurka, krzyżując ręce pod piersiami.

Kompletnie nie była w jego typie. On był w pełni jock cliché - w wysokie, biuściaste blondynki. A CC była jego asystentką i obiecał jej te wszystkie lata temu, kiedy zobaczył, jak kolanem wali w jaja swojego ówczesnego szefa za to, że ten ją wyprzedził, że nigdy, przenigdy nie pójdzie tam z nią.

Ale nie można było pokonać biologii. Był mężczyzną; był genetycznie przystosowany do zauważania cycków.

"Po prostu daj im swój cholerny numer komórki".

CC wydawała się bardziej testierska niż zwykle, ale ona raczej nie była promieniem słońca w najlepszym czasie. Potrząsnął głową. Do diabła, nie. Możliwość abdykacji wszystkich nieprzyjemnych rzeczy była jednym z atutów bycia poważnie pieprzonym bogaczem. "Annabel?"

"Tak. Annabel. A wcześniej była to Chrissie. A przedtem Shondra."

Tak. Wybierał ostatnio kilka doozów. Nie miało znaczenia, ile razy mówił kobietom, które brał do łóżka, że nie szuka żony - były coraz bardziej zdeterminowane. To odbierało wiele radości z randek. I szczerze mówiąc, zastanawiał się, czy randki nie są bardziej kłopotliwe niż to warte.

Dla niego i CC.

Pomiędzy kobietami i tą książką, trochę mu odbiło. Może tracił swoje mojo?

"Nie możesz być trochę bardziej... rozeznany?"

Podparł stopy na biurku i podniósł ramiona, by schować ręce za głową, oparcie krzesła lekko się odchyliło. "Co mogę powiedzieć? Kobiety mnie lubią." Potem uśmiechnął się tym uśmiechem, który wiedział, że sprawi, że ona przewróci oczami.

Nie zawiodła się. W połowie spodziewał się, że będzie naśladować odruch knebla, ale otworzyła usta, aby mówić, zamiast tego, jej twarz nagle zamiar i poważne, jak zrobiła krok bliżej do jego biurka. "Czy masz chwilę, aby omówić coś, Wade?"

Skóra głowy Wade'a ukłuła się na grobową nutę w jej głosie - nie podobał mu się ten dźwięk. Ostatnim razem, kiedy była tak poważna, był duży niedobór nerdów dwa święta temu. Na szczęście jego telefon zadzwonił, przerywając jej, a on szybko go chwycił, unosząc rękę, wskazując, żeby wstrzymała się z myślami. Nie mógł sobie poradzić z brakiem Nerda i mrugnięciem, mrugnięciem, mrugnięciem szyderczego kursora.

Zauważając wyświetlone na ekranie słowo Mama, ponownie wcisnął się w fotel. Niewiele osób miało ten numer. Jego rodzice, brat, kilku starych kumpli z NFL i CC.

Przełączył ją na głośnik. "Hej, mamo".

"Wade." Miękki lilt jej południowego akcentu był tak kojący, jak zawsze. "Jak się ma moje dziecko?"

CC znów przewróciła oczami, a Wade stłumił śmiech. Miał trzydzieści osiem lat, był obrzydliwie bogaty i tak bliski sportowej rodziny królewskiej, jak to tylko możliwe dla byłego rozgrywającego, ale zawsze będzie jej dzieckiem.

"To samo, stare, stare".

"Trzymając się z dala od kłopotów?"

"Zawsze," powiedział i zignorował nie tak ciche prychnięcie CC.

"Chodzisz do kościoła?"

"W każdą niedzielę."

CC wykrztusił, że idziesz do piekła, a Wade się uśmiechnął.

Jego matka zaśmiała się, najwyraźniej nie dając się nabrać. "Cóż, teraz słuchaj, kochanie, nie idź się napracować, tylko dzwonię, aby poinformować cię, że twój tata miał trochę... zabawny obrót i jest w szpitalu".

Wade usiadł gwałtownie, jego stopy uderzyły o podłogę z hukiem. "Jakiego rodzaju zabawny zwrot?"

Jego ojciec był silny jak wół, ale miał prawie siedemdziesiąt lat. Jasne, Wyatt, starszy brat Wade'a, robił większość ciężkich prac na farmie w tych dniach, ale jego tata wciąż był w grubej części.

Dlaczego, do cholery, Wyatt się z nim nie skontaktował?

CC zrobiła dwa kroki bliżej biurka, zmarszczyła czoło, jej telefon był już wyjęty z kieszeni.

"Wczoraj dostał zawrotów głowy i braku tchu. Miał jakąś arytmię czy coś. Ale doktor McNally wysłał go do Denver, żeby się upewnić, a tutejszy specjalista od serca powiedział, że potrzebuje rozrusznika serca."

"Rozrusznik serca?"

Wade sam poczuł lekki zawrót głowy. A może i jakby zwymiotować. Jego ojciec miał coś nie tak z sercem. Jego ojciec, który po raz pierwszy rzucił piłkę Wade'owi, gdy ten miał cztery lata.

"Jesteś w St. Luke's?"

"Teraz, kochanie, nie ma potrzeby się spieszyć; twój ojciec ma się dobrze. Cussin' up a storm."

"Będę tam za dwadzieścia". Wade odłożył słuchawkę, popychając się na nogi, spotykając spojrzenie CC. "Kurwa."

Przytaknęła. Ojciec CC odszedł od jej matki, kiedy miała trzy lata, a ona cholernie się starała, żeby Wade utrzymywał z nim bliski kontakt, odkąd została jego pracownikiem. W zeszłym tygodniu plakat na jego biurku przypomniał Wade'owi, że są urodziny jego ojca. A on się rozproszył i zapomniał zadzwonić.

Kurwa.

"Właśnie zamówiłem Ubera. Będzie tu za pięć".

Potrząsnął głową. "Ja poprowadzę." To dałoby mu coś do zrobienia. Coś, na czym mógłby się skupić.

"Dobrze, odwołam." Jej kciuki zajęły się telefonem. Zerknęła w górę z ekranu. "Idź."

Jej ponaglenie kroiło się w jego bezwładności. W prawo. Tak. Idź. I ruszył. "Wyślij mi jakieś informacje o rozrusznikach serca".

"Już się tym zajmuję".

Oczywiście, że była. "Zadzwonię ze szpitala".

"Tak", powiedziała, nie patrząc w górę od swojego telefonu.

Był przy drzwiach, kiedy CC wywołała jego imię. Odwrócił się w porę, by przechwycić paczkę Nerdów, którą właśnie wyciągnęła z kieszeni i rzuciła w jego kierunku. Złapał je w prawą rękę, z czystego instynktu, paczka grzechotała znajomą, cukrową dobrocią.

"Dzięki."

Kiwnęła lekceważąco głową, ale znów była cała w zamiarach, gdy go obserwowała, co wprowadziło nieprzyjemne swędzenie w górę jego kręgosłupa. Miał przeczucie, że cokolwiek, o czym chciała rozmawiać, było o wiele poważniejsze niż niedobór Nerdów, a on mógł sobie poradzić tylko z jednym kryzysem na raz.

Wade nie był wielozadaniowy. Dlatego miał CC. Dzięki Bogu.




Rozdział drugi (1)

Rozdział drugi

Wade nie oszczędzał koni, gdy jechał swoim Mustangiem do St Luke's. Około stu różnych scenariuszy goniło go przez głowę, gdy nawigował na czerwonych światłach, pieszych i roboty drogowe. Wszystkie kończyły się tym, że jego ojciec nie żył, gdy Wade dotarł do szpitala.

Dlaczego, kurwa, nie podniósł telefonu i nie zadzwonił do niego w dniu jego urodzin?

Dwadzieścia minut później z ogromną ulgą stwierdził, że jego ojciec żyje i ma się dobrze. Ale wciąż uderzało Wade'a w bebechy, gdy stał przy jego łóżku i widział tak wielkiego, silnego mężczyznę z kroplówkami i przewodami oraz monitorem, który zredukował jego tętno do zielonej kreski i ciągłej serii blików.

Cal Carter zawsze górował w umyśle Wade'a, jednak dziś wydawał się mniejszy. Starszy.

Śmiertelny.

"Synu...Powiedziałem twojej matce, żeby przekazała ci, że nic mi nie jest. Nie ma potrzeby, byś przerywał sobie dzień z tego powodu".

Wade czuł się niżej niż brzuch węża, że oboje jego rodzice najwyraźniej uważali, że coś tak poważnego jak to będzie jakąś niedogodnością w jego życiu. Wiedział, że nie było to zamierzone jako krytyka, ale zapadło jak zadziora w jego piersi.

Zaniedbywał swoje rodzinne obowiązki. Pokazywanie się na Boże Narodzenie i Święto Dziękczynienia to było za mało. Jego rodzice oboje byli coraz starsi.

"Tato. Jesteś w szpitalu. Potrzebujesz rozrusznika serca."

Jego ojciec pomachał mu na bok. "Doktor Cranforth mówi, że będę zdrów jak ryba, gdy tylko się pojawi".

Wade zerknął na matkę. Veronica-Ronnie-Carter skinęła uspokajająco głową. W ciągu ostatniej dekady jej blond włosy zmieniły kolor na srebrny, a na twarzy pojawiły się linie, ale jak na sześćdziesiąt cztery lata wyglądała dobrze. Nadal pomagała na farmie, wspierała kościół i zasiadała w radzie miasta Credence.

"Co o nim wiemy?"

"Jest lekarzem od serca i najśliczniejszym człowiekiem. Wydaje się bardzo kompetentny. Nie frasuj się teraz, kochanie".

Wade'a nie obchodziło, jak uroczy był lekarz. Obchodziło go, jak bardzo jest doświadczony, ile osób próbowało go pozwać i jak stabilną rękę ma ten facet. Wyciągnął swój telefon. Był tam tekst od CC z garścią linków, żeby sprawdził rozruszniki serca. Wysłał szybką odpowiedź.

Dowiedz się czegoś o doktorze Cranforth. Jest kardiologiem w St Luke's.

Wysłał też tekst do Douga Schumanna, lekarza drużyny, kiedy grał dla Broncos, ale może minąć trochę czasu, zanim Doug do niego wróci. CC byłby szybszy.

"Kiedy to robią?"

"Jutro."

To było dobre. Dałoby to Wade'owi czas na sprawdzenie lekarza i poczynienie ustaleń, by w razie potrzeby zabrać ojca gdzieś indziej. "Jak długo będziesz w środku?"

"Doc reckons mogę wrócić do domu następnego dnia, jeśli wszystko pójdzie dobrze. Dzień później najwyżej."

"Ale on musi wziąć to łatwe przez sześć tygodni," Ronnie wtrącił. "Żadnego podnoszenia. Żadnego prowadzenia samochodu."

Chryste, jego ojciec by tego nie zniósł. Wade nigdy nie widział swojego ojca bezczynnego w całym swoim życiu. "Jakieś świnie mają się w tym czasie wykarmić?"

Jego ojciec prychnął. "Wieprze zawsze się wykaraskają".

"W porządku," uspokajał Ronnie. "Wyatt zajmie się tym".

Wade przytaknął. Jego brat był bardziej niż zdolny do prowadzenia całej operacji samemu. "Mógłbym załatwić mu dodatkową pomoc, gdy tata będzie dochodził do siebie".

"Nah, synu." Jego ojciec poklepał go po dłoni swoją wielką łapą. Łatwo było dostrzec, skąd Wade odziedziczył swoje olbrzymie, bezpieczne, czwartorzędowe dłonie. "Nic nam nie będzie."

Co prawdopodobnie oznaczało, że jego ojciec nie planował być bardzo ustępliwy. Otworzył usta, żeby powiedzieć tyle, ale jego telefon zabrzęczał, a na ekranie błysnęła wiadomość od CC.

Doktor Richard Jonathon Cranforth jest najlepszym kardiologiem w Kolorado. Prawdopodobnie na całym świecie.

Napięcie w ramionach Wade'a - napięcie, o którym nawet nie zdawał sobie sprawy, że tam jest - ustąpiło nagle.

"Tato..." Zerknął na mamę, która najwyraźniej była równie niezadowolona z tego, że jego serce wymaga zewnętrznej siły, by nadal biło, jak jego ojciec. To był problem z pokoleniem jego rodziców - zbytnio wierzyli w lekarzy. "Czy myślałeś o przejściu na emeryturę?"

"Przejściu na emeryturę?"

Wade nie mógł się powstrzymać od uśmiechu. Ojciec patrzył na niego tak, jakby właśnie wymamrotał w jego obecności słowo na "v".

Wegetarianin.

"Tak, wiesz. Przestań pracować. Przekazać farmę Wyattowi i... no nie wiem. Pojedź na wakacje czy coś. Mogę cię wysłać na ten karaibski rejs, o którym mama zawsze mówiła."

Jego rodzice pracowali całe życie, dlaczego nie mieliby odpocząć na starość?

"Do diabła, możesz iść mieszkać gdzie indziej, jeśli chcesz. Przyjedź do Denver. Albo na Florydę. Mama lubi Florydę. Kupię wam tam mieszkanie. Jakieś miejsce z widokiem na ocean. Miejsce, w którym nie będziesz odmrażał sobie dupy przez pół roku albo wstawał o trzeciej nad ranem z maciorą."

Blipping monitora serca podniósł się trochę, jak jego ojciec gapił się na niego. "Floryda?"

Ta sugestia wywołała jeszcze bardziej zjadliwą reakcję niż sugestia dotycząca emerytury. Wade równie dobrze mógłby tym razem wypowiedzieć vegan.

"Co do cholery mielibyśmy robić na Florydzie?"

Wade wzruszył ramionami. "Nurkować. Nauczyć się salsy".

Jego ojciec prychnął. "Chcesz, żebym przeniósł się do stanu, w którym jedna z drużyn piłkarskich nazywa się Delfiny?". Jego ojciec wyglądał na skandalizującego. "Jestem człowiekiem Broncos".

Wade musiał przyznać ojcu rację z tym jednym.

"Dobrze." westchnął. "Ale mógłbyś wprowadzić się do domu, który kupiłem ci w Credence. Nadal byłbyś w mieście, nadal byłbyś blisko farmy, ale nie musiałbyś tak ciężko pracować każdego dnia."

Wade zarobił sporo pieniędzy w trakcie swojej kariery i mądrze je zainwestował. Wiele lat temu spłacił dług rodzinnej farmy. Co kilka lat unowocześniał pojazdy rolnicze, a każda nowa technologia, którą Wyatt uznał za wartą zakupu, była przez niego kupowana.

Może nie angażował się w codzienną pracę, ale dzięki pieniądzom Wade'a i bystrości jego brata, przekształcili farmę w nowoczesny agrobiznes.

"Synu, jeśli myślisz, że kiedykolwiek będę żył w tym okropnym południowym horrorze" - zerknął na swoją żonę. "Przepraszam kochanie, bez urazy."




Rozdział drugi (2)

Ronnie uśmiechnęła się do męża. "None taken."

Jego ojciec zwrócił swoją uwagę z powrotem na Wade'a. "To znaczy, że spadłeś z wozu z wodą".

Kilkaset lat temu, kiedy Credence było dobrze prosperującą placówką, pewien sprzedawca oleju wężowego osiedlił się w mieście i zbudował replikę rezydencji w stylu południowym dla swojej ukochanej, która pochodziła z plantacji niedaleko Atlanty.

Nie była to pełna katastrofa rodem z "Przeminęło z wiatrem", ale na pewno wyróżniała się jak pryszcz na dyni w Credence.

Jako dziecko Wade był zafascynowany tym domem. Mijał go w drodze do szkoły i wydawał mu się bardzo elegancki i okazały. Kiedy dekadę temu wystawiono go na sprzedaż, od razu go kupił. Wade pomyślał, że jego matka może docenić południowe wpływy, a to był dobry, solidny budynek - duży i przestronny, z niesamowitą dbałością o szczegóły we wnętrzu.

"Ma charakter".

"Nie będę mieszkał w domu, który wygląda jak cholerny tort weselny" - bąknął jego ojciec. "Wolałbym się przeprowadzić na Florydę".

"Więc." Wade strzepnął ręką przez włosy, zrozpaczony. "Kupię ci inny".

"Darlin'." Miękki południowy drawl jego matki wciął się w słowną sprzeczkę ojca z synem. Ścisnęła rękę męża. "To takie hojne. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że mamy tak hojnego syna. Ale twój tata i ja jesteśmy szczęśliwi na farmie. Twój pradziadek kupił ziemię tuż przed depresją. Twój ojciec się tam urodził, a ja mieszkam tam od ponad czterdziestu lat. To nasz dom i nie zamierzamy się przeprowadzać".

I to było to. Jego ojciec mógł myśleć, że to on nosi spodnie w ich związku, ale tylko on miał takie złudzenie. Jej głos mógł być cichy, ale kiedy Veronica Carter mówiła - wszyscy słuchali. Miała nawet wszystkich starych kolesi w radzie miasta całkowicie zaśniedziałych.

Uśmiechnęła się do Wade'a uspokajająco. "Nie pozwolę twojemu tacie robić niczego, czego nie powinien. Wyatt też nie będzie."

Jego ojciec wzdrygnął się, niezbyt zadowolony z tego, co usłyszał. Wade też nie był z tego powodu szczególnie zadowolony. Jego ojciec miał wszczepiony rozrusznik serca, a jego brat i sześćdziesięcioczteroletnia matka mieli wziąć na siebie ciężar i ponieść ciężar frustracji ojca z powodu bezczynności.

Nagle poczuł się jak outsider we własnej rodzinie. Winił za to tylko siebie, ale nie ułatwiało mu to stawienia czoła.

Może nadszedł czas, żeby wystąpił i wziął na siebie jakąś rodzicielską odpowiedzialność, zamiast zostawiać wszystko Wyattowi? Możliwość abdykacji rzeczy była super, ale tego nie powinien abdykować.

Nie dłużej.

Jądro pomysłu uformowało się i zakorzeniło w jego mózgu. Kiedy dwie godziny później wrócił do swojego mieszkania, był już w pełni ukształtowany.

On, CC i ten irytujący pieprzony kursor przenosili się do Credence, by napisać swój cholerny pamiętnik.

...

CC kończyła swojego piątego Red Bulla dziennie - zamierzała rzucić ten nałóg w drugiej kolejności, gdy przeniosła się do SoCal - kiedy usłyszała, że Wade wpuścił się do mieszkania. Żonglowała badaniami nad schorzeniami serca wymagającymi rozruszników serca i kasowała jego grafik na najbliższe kilka dni, gdy czekała na wieści od niego.

Wiedziała, że ten niespodziewany rozwój wypadków pokrzyżuje jej plany rezygnacji, ale w tej chwili nie było to ważne. Wade potrzebował jej, żeby wykonywała swoją pracę, a CC była w pełnym trybie organizacyjnym.

Wade wyglądał dobrze, kiedy pojawił się w drzwiach - lepiej niż wtedy, kiedy wyniósł się stąd kilka godzin temu. Z jego ojcem musiało być wszystko w porządku. Starała się nie myśleć o starszym mężczyźnie, ale było to trudne. Spotkała go przy kilku okazjach i zawsze go lubiła. Pod wieloma względami przypominał jej Wade'a.

Fizycznie było wiele podobieństw. Obaj mężczyźni byli duzi, szeroki i mieli ręce jak tasaki do mięsa. Nie wspominając już o tej luźnej postawie i aurze niespokojnej energii, która zdawała się wibrować od nich obu. Ale to było też w postawie. Widziała męską pewność siebie Wade'a także u Cala.

CC otworzyła usta, żeby zapytać Wade'a o jego ojca, ale nie dał jej szansy.

"Ile czasu zajęłoby ci spakowanie się dla Credence?"

CC zamrugała, zaalarmowana. O Boże. Czy jego ojciec był aż tak chory? "Czy to źle? Twój ojciec?"

"O nie." Potrząsnął głową. "Rozmawiałem z kardiologiem. O ile nie wystąpią nieprzewidziane komplikacje, powinien wyjść za kilka dni."

"Dobrze." Fala ulgi przepłynęła przez żyły CC. "Więc...jedziesz tam na kilka dni? Tydzień?"

Zwykle jechał na noc i pakował własną torbę. Jeśli chciał, żeby zrobiła to za niego, musiałaby wiedzieć, jak długo planował zostać poza domem.

"Trzy miesiące. Myślę o wyjeździe na lato".

Trzy miesiące? Najdłuższy Wade kiedykolwiek spędził w swoim rodzinnym mieście, odkąd była z nim, to dwie noce, a to zwykle miał go szalony jak cięty wąż po powrocie, mamrocząc o wiejskich kierowców i przerażający brak dobrej kawy.

"Lato?" Jej mózg szybko przebrnął przez logistykę ewentualnej konieczności odwołania trzech miesięcy wystąpień, publicznych wystąpień i spotkań zarządu. Albo większości z nich, w każdym razie. Zerknęła na jego harmonogram na ekranie swojego komputera, przebiegając wzrokiem po mocno zarezerwowanych miesiącach. "Jak, wszystkie?"

"CC." Zacisnął ręce na biodrach, uosobienie przesadnej cierpliwości. "Mój tata ma wstawiony rozrusznik serca. Będzie wyłączony z działania przez sześć tygodni, a ja chcę być tam, aby pomóc Wyattowi wokół farmy. Żadne z moich rodziców nie staje się młodsze i myślę, że to dobra okazja, by spędzić z nimi trochę czasu."

Oczywiście widok ojca w szpitalu nim wstrząsnął, ale... "Wade The Catapult Carter będzie pomagał w obrządzaniu chlewów?".

Ten człowiek nie mógł nawet kupić sobie prezerwatyw.

Jedna skrzydlata brew uniosła się. "Spędziłem wiele lat na wykańczaniu chlewów, dziękuję bardzo. Jestem pewien, że nic się nie zmieniło. Poza tym, mam do napisania książkę. I myślę, że powrót do domu, do moich korzeni może być dobry dla tego procesu. Na pewno będzie o wiele łatwiej zrobić to w Credence, z dala od wszystkich rozproszeń w Denver."




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Zakochaj się w moim lewym sprzęcie"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści