Kłamca w moim łóżku

1. Charlotte (1)

==========

Charlotte

==========

----------

Nowy Jork - tuż po zachodzie słońca

----------

Spacer z pracy do domu zawsze jest do bani.

Zostawiam brukowane chodniki wyższych sfer na rzecz pokiereszowanych chodników po złej stronie miasta.

Lśniące drapacze chmur zamieniają się w rozpadające się domy z crackiem.

Mężczyźni w drogich garniturach zmieniają się w mężczyzn w... nie to.

Do kurwy nędzy, chodnik nawet dosłownie spada w dół.

W zasadzie jest to idealna metafora mojego życia.

Moje myśli wędrują dziś w szalone miejsca. Prawdopodobnie dlatego, że jestem wyczerpany i głodny. To ten rodzaj głodu, który sprawia, że twój żołądek się kręci, nogi drżą, głowa pulsuje.

Zmiany w restauracji, bez odpoczynku pomiędzy nimi, zrobią to z dziewczyną.

Jestem na nogach od świtu, dlatego mnie zabijają.

Cóż, to i fakt, że podeszwy moich baletek są tak zużyte, że praktycznie czuję chodnik na mojej gołej skórze.

Potrzebuję nowych butów - bardzo.

Ale muszę też zarobić na czynsz.

I potrójne przesunięcie lub nie, nie mam pieniędzy na oba.

W rzeczywistości, w tej chwili, nie mam pieniędzy na żadnej z nich.

"Hej tam, Charlie dziewczyno!" przychodzi krzykliwy, niepożądany głos.

Wzdycham i przyklejam na twarz fałszywy uśmiech, zanim spojrzę na panią Hammond. Jej balkon wychodzi na ulicę i daje jej widok z lotu ptaka na sprawy wszystkich innych.

Nawiasem mówiąc, "oglądanie spraw wszystkich innych" to jej ulubione hobby.

"To Charlotte," mruczę pod nosem.

Już kilka razy poprawiałam ją w kwestii mojego imienia - i nie przyniosło to nic dobrego. Ale chęć jest wciąż obecna.

Tylko moja matka nazywa mnie Charlie. I też nie lubię, gdy to robi.

Nie, żebym ostatnio często rozmawiał z mamą.

Do wścibskiej kobiety na ganku mówię: "Hej, pani Hammond".

Ona wysuwa śmiałe biodro i patrzy na mnie przez krawędź swoich okularów wysadzanych kamieniami.

"Ile razy prosiłam cię, żebyś mówił mi Lisa?" żąda.

"Mniej więcej tyle razy, ile prosiłam cię, żebyś mówił do mnie Charlotte" - mruczę.

"Co to było, kochanie?", pyta. Jej ołówkowe brwi unoszą się, gdy przechyla się przez barierkę balkonu.

Ma ładne orzechowe oczy i zgrabny, prosty nos. Ale jej najbardziej widoczną cechą jest wciąż brzoskwiniowy zarost na brodzie.

"Nic," odpowiadam pospiesznie. "Właśnie zmierzam do domu".

"Strasznie późno, prawda, cukiereczku?"

"Wzięłam dziś dodatkową zmianę".

Pani Hammond potrząsa swoimi rozjaśnionymi blond włosami w przerażeniu. Spryskane loki odbijają się nienaturalnie wokół jej twarzy, zwracając uwagę na masywne kolczyki, które nosi.

"Za ciężko pracujesz", poucza. "Szczerze mówiąc, taka ładna dziewczyna jak ty - po prostu musisz znaleźć sobie przystojnego faceta i sprawić, żeby się tobą zajął".

Odrzucam tę sugestię. Nie jestem kobietą na utrzymaniu.

To był cel w życiu mojej matki.

To na pewno nie jest mój.

"Nie potrzebuję faceta", mówię, naśladując jej akcent z Alabamy. Dekady w mieście próbowały i nie udało się wyprasować jej akcentu. "Radzę sobie sama."

Gdyby Vanessa była tu teraz, śmiałaby się w twarz z mojego wyboru słów. Słyszę jej głos w mojej głowie:

"'Dasz sobie radę sama?' Jak cholera! Mieszkasz w budynku, w którym popełniono co najmniej dwa morderstwa, ryzykujesz podpalenie mieszkania za każdym razem, gdy włączasz kuchenkę, a włosy myjesz w zlewie. Nie ma w tym nic dobrego."

Może mieć rację co do tych wszystkich rzeczy. Ale to nie zmienia faktu, że moja najlepsza przyjaciółka jest bardzo, bardzo irytująca.

"Jestem pewna, że tak", kontynuuje pani Hammond.

Ledwo zwracam uwagę na tę starą zrzędę, ale ona nie przejmuje się tym zbytnio. Jestem zniewoloną publicznością - to wszystko, co się dla niej liczy.

"...I wiem, że wy, młode dziewczyny, jesteście pełne pasji, jeśli chodzi o wasz feminizm czy co tam jeszcze. Ale każda kobieta potrzebuje mężczyzny, kochanie. Zaufaj mi w tej kwestii!"

Znów westchnęłam i zacisnęłam szczękę. Kiedy ja się kiedyś nauczę zasady numer jeden życia w mieście?

Trzymaj głowę nisko i nie angażuj się.

"Cóż, nie potrzebuję go, pani Hamm-uh... Lisa," poprawiam się szybko.

"Wiesz, znam naprawdę świetnego młodego człowieka, który pracuje w delikatesach w dół drogi", mówi mi, całkowicie niepomna na mój mniej niż entuzjastyczny ton. "Jest naprawdę przystojny."

"Nie jestem zainteresowana poznawaniem kogokolwiek".

Wzdycha dramatycznie. "Dlaczego na niebie nie?" pyta, jakby to ja była trudna.

Łatwa odpowiedź wznosi się na moje usta.

Bo nie chcę skończyć jak moja matka. Dwukrotnie rozwiedziona czterdziestolatka, wciąż pracująca na dwóch etatach, by utrzymać ostatniego nieudacznika, który wylądował na jej kanapie w przyczepie.

To właśnie powinnam jej powiedzieć.

Ale nie mówię.

Bo choć nie zgadzam się z wyborami życiowymi mojej matki, to czuję się jak zdrada, gdy tak ją opisuję zupełnie obcej osobie.

To znaczy, nadal jest moją matką - nawet jeśli dzwoni tylko dwa razy w roku.

25 grudnia, bo to urodziny Jezusa.

I siedemnastego czerwca, bo myśli, że to moje urodziny.

(Nie są.)

"Chętnie bym został i pogadał", mówię nieprzekonująco, bo naprawdę jestem zbyt głodny tej rozmowy. "Ale naprawdę muszę wracać do domu. Muszę... uh, nakarmić kota."

Zaczynam iść, zanim odpowie, rzucając jej grzeczny uśmiech i machając palcami, gdy idę.

Kiedy zniknęła z pola widzenia, mogę oddychać trochę łatwiej.

Uderzając w skrzyżowanie przy Broadwayu i 181st ląduję z powrotem w gównianej części miasta. Skręcam w prawo na skrzyżowaniu i idę jeszcze dziesięć minut, aż trafiam na moje osiedle.

Dom, słodki dom.

To zaśmiecona uliczka, na której znajduje się mnóstwo budynków mieszkalnych. Jedną rzeczą, która je łączy jest to, że są tanie, zniszczone i biedne.




1. Charlotte (2)

Mijam dwa pierwsze i skręcam w trzeci budynek, ten z nieco ciemniejszymi plamami sadzy na brudnobrązowych ścianach.

To jedna miła rzecz w późnym powrocie do domu - przynajmniej ciemność maskuje większość niekłamanej tandety tego miejsca.

W międzyczasie, ja wciąż łamię sobie głowę myśląc o jedzeniu.

Myślę, że w lodówce jest na wpół zjedzone burrito ze środy. Mogę je zjeść.

Czekaj - czy ja to jadłem wczoraj na kolację?

Tak. Pewnie, że tak.

Kurwa.

Idę wąskim korytarzem. Mam wrażenie, że spleśniałe ściany pochylają się w moją stronę, próbując dotknąć mojej twarzy lub włosów, jak pełzacz w metrze.

Cały budynek wydziela "murdery vibes", jak powiedziałaby Vanessa.

Powtarzam sobie złotą zasadę: Trzymaj głowę nisko i nie angażuj się.

Co oznacza oczywiście, że karaluch wybiera ten właśnie moment, żeby prześlizgnąć się po mojej stopie.

Jakby wszechświat pokazywał mi środkowy palec i mówił: Nie wychylaj się, ile chcesz. Tam jest mnóstwo gówna, nieważne gdzie spojrzysz.

Stłumiłem krzyk i kopnąłem najmocniej jak potrafiłem. Mały brązowy robaczek leci w dół - czekaj, nie, on dosłownie leci. Skrzydła trzepoczą i dodają swój brzęk do tanich jarzeniówek wyściełających sufit.

Karaluchy mają teraz skrzydła? Kurwa mać.

Zwracam uwagę na ważną kwestię: jedzenie. W mojej przyszłości nie ma burrito, ale jestem przynajmniej w sześćdziesięciu procentach pewien, że na górnej półce stoi na wpół zjedzony bochenek chleba.

Może być już spleśniały, ale mogę odciąć złe kawałki i zjeść resztę.

Szczerze mówiąc, dopóki jest jadalny, nie będę narzekać.

Mój żołądek znów się kołysze, gdy tylko docieram do drzwi. Wciskam klucze w dziurkę od klucza i mocno przekręcam.

Nic się nie rusza.

Co jest, do cholery?

Z trudem wyciągam klucz i próbuję ponownie.

Tym razem to samo. Nie ma kliknięcia.

Trzymam klucz przy twarzy i badam go. O ile mogę stwierdzić, nic nie wydaje się być nie tak. To jedyny klucz, jaki posiadam, więc nie jest tak, że mogłem wyciągnąć niewłaściwy. Nie jest też złamany, wygięty ani nic takiego.

Wtedy słyszę bezduszny chichot, od którego włosy na karku stają mi dęba.

Odwracam się - dokładnie w momencie, gdy Mickey wychodzi z cienia klatki schodowej.

Ma na sobie swoją standardową sztruksową kamizelkę, taką, która jest o dwa rozmiary za mała i z przodu jest umazana różnymi plamami po jedzeniu.

To typ faceta, którego można zobaczyć z odległości mili i wiedzieć bez wątpienia, że śmierdzi jak kanał wypchany Doritosami.

I w tym przypadku też miałabyś rację.

"Masz jakieś problemy, mała damo?", zastanawia się, klikając językiem.

"Mój klucz nie działa."

Obdarza mnie zawadiackim uśmiechem, który sprawia, że cofam się o krok od drzwi.

Boże, nienawidzę tego skurwysyna.

"To nie twój klucz jest problemem", mówi mi Mickey z oczywistą radością.

Przejeżdża dłonią po swoim ogromnym brzuchu, który to gest stosuje zawsze, gdy czuje się szczególnie dobrze. Jego paciorkowate, głęboko osadzone oczy wpatrują się we mnie.

Szczerze mówiąc, wolałem karalucha.

"Zmieniłeś zamek?" Pytam, mój głos pękający w niepokoju.

"Mogę dać ci nowy klucz", ogłasza, "jeśli oddasz mi czynsz, który jesteś winna".

Wykrzywiam się przed nagim głodem przeszywającym wnętrza mojego żołądka. "Słuchaj, Mickey..."

"Czy to jest "nie"?" przerywa.

"To było ciężkie kilka tygodni".

"Nie masz jakiejś wyszukanej pracy?" żąda.

"Jestem kelnerką w eleganckiej restauracji," wyjaśniam. "To jest różnica. Moje wynagrodzenie jest nadal gówniane. Utrzymuję się z napiwków, a ostatnio nie zarabiam zbyt wiele w tym dziale."

Oczy Mickey'a przeskakują w górę i w dół mojego ciała.

Nadal jestem w moim uniformie kelnerki. Czarna spódnica. Biała koszula. Czarna, nisko wycięta kamizelka.

"Musisz rozpiąć ten ostatni guzik", radzi Mickey, jakby robił mi przysługę. "Mężczyzna lubi widzieć prawdziwy dekolt, kiedy pochylasz się, żeby podać mu mięso".

Przełykam z powrotem moją wściekłość. Jestem na to zbyt głodna. Na wszystko.

Ten spleśniały chleb po drugiej stronie tych drzwi może być równie dobrze manną z nieba.

Ale zamiast tego, jestem tu uwięziony, głodując z samym diabłem.

"Jejku, dzięki", odpowiadam sarkastycznie. "Będę miał to na uwadze. Teraz, czy możesz po prostu dać mi nowy klucz, proszę?"

Mickey przysuwa się trochę bliżej. "Nie."

Znowu się krzywię. Desperacja, głód i wyczerpanie łączą się, by pokonać mnie jak trio mugoli.

Każda część mnie boli - głowa, stopy, serce.

Nie mogę tego zrobić.

Po prostu nie mogę tego zrobić w tej chwili.

"Proszę, Mickey. Miałam kiepskie kilka tygodni. Daj mi trochę czasu, żeby załatwić ci czynsz."

"Daję ci czas," pstryknął. "Przez ostatnie kilka miesięcy. Skończyłem z tym. Ostrzegałem cię już od jakiegoś czasu. Wiedziałaś, że to nadchodzi. Nic na tym świecie nie jest za darmo, Charlotte Dunn".

Nienawidzę, jak wypowiada moje imię. Sprawia, że czuję się brudna, parszywa.

A te oczy nie przestają się ślizgać w górę i w dół, w górę i w dół.

"Ostrzegałem cię już od jakiegoś czasu", powtarza.

"Proszę", znów skomlę.

Wiem, że mój głos brzmi potulnie i żałośnie, ale głód bezlitośnie wyniszcza ostatnią walkę, ostatnią dumę, ostatnią godność, którą mam w sobie.

Będę błagać, jeśli będę musiała.

Ale proszę, na miłość boską, daj mi tylko kęs jedzenia.

Kiwa głową na boki, patrząc na mnie w górę i w dół, jakby dopiero co o czymś pomyślał.

Tyle, że ja wiem lepiej.

Cokolwiek będzie następne, będzie kuszącym kawałkiem przynęty na końcu bardzo paskudnego haczyka.

Nikt nigdy nie był miły za nic.

"Hmm, może uda nam się coś wypracować," mruczy. Jego oczy linger na moich piersiach.

Pozostaję zamrożony, gdzie jestem, jak on robi krok w moją stronę i podnosi rękę. Moje oczy zamykają się w przerażeniu i spinam się, jakbym miała zostać potrącona przez autobus.

Ale okropny dotyk, którego się spodziewam, nie nadchodzi.




1. Charlotte (3)

Zamiast tego palce Mickey'a dotykają pasma luźnych włosów, które wyrwały się z niechlujnego koka z tyłu mojej głowy. Zakłada mi go za ucho.

To prawie czułe, w najdziwniejszy możliwy sposób.

Ale jego intencje nie są.

Nigdy nie są.

To brzydki świat, a mężczyźni tacy jak Mickey - żądni władzy, mający obsesję na punkcie pieniędzy i kontroli, a nie żadnej innej rzeczy - są jego najbrzydszą częścią.

Z bliska mogę dostrzec bogactwo włosów w jego nabrzmiałych nozdrzach. Przypomina mi byka w rui.

Odsuwam się od niego, gdy jego język przesuwa się po dolnej wardze.

"Nic nie przychodzi za darmo, mała damo", szydzi ze mnie.

Czy ja tego, kurwa, nie wiem.

"Czego ode mnie chcesz?" pytam wprost.

Jego szczupła ręka sięga w dół i obejmuje wybrzuszenie w jego kroczu. Mogę powiedzieć, że jest już wzniesiony, a mój żołądek skręca się z mdłościami. Głód na razie schodzi na dalszy plan.

Srebrne podszewki, jak sądzę.

"Padnij na kolana", syczy Mickey, "i spraw, że jestem szczęśliwy. Wtedy może będę mógł dać ci kolejne dwa tygodnie na czynsz".

Ten sukinsyn.

Umrę, zanim mu to dam.

"Nie jestem pieprzoną dziwką," rzężę na niego. Moja twarz jest zarumieniona ze złości.

Jego wyraz zmienia się na ciemny przy odrzuceniu. "Nie? Szkoda. Mogłeś mnie oszukać."

Frustracja z mojego dnia dopada mnie w tym momencie. Nie mogę sobie poradzić z tym gównem.

W mojej pracy jestem wystarczająco obmacywany.

Nie potrzebuję tego gówna, kiedy wracam do domu.

Nie żeby to był dom, ale i tak to wszystko co mam.

Albo wszystko co miałem, przynajmniej. Bez tego, co mam do stracenia?

Pieprzyć to miejsce.

Pieprzyć karaluchy na moich stopach, światła, które nigdy nie działają i windę, która zawsze jest zepsuta.

A przede wszystkim, pierdolić samego Mickeya.

Tego aroganckiego i zdeprawowanego, pieprzonego pełzacza, który myśli, że może mówić do mnie takie rzeczy, który myśli, że może wystawiać swojego paskudnego kutasa na moją twarz jak marchewkę i wykorzystywać moją desperację, żeby się podniecić.

Nie.

Nie dzisiaj.

Nigdy.

Policzek, który wymierzam jego zadowolonej, pieprzonej twarzy, zaskakuje nas obu. Mickey zatacza się do tyłu, jego oczy są oszołomione przez sekundę, zanim skupią się na mnie.

I wtedy rozpętało się całe piekło.

"Ty niewdzięczna mała cipo!" ryczy.

Rzuca się na mnie, ale udaje mi się uciec na bok, ledwo przebijając się pod jego ramieniem. Trzymam się torby przewieszonej przez moje ramię i lecę w stronę schodów.

Czuję jego gorący pościg. Wzdycha i dyszy, gdy oboje grzmocimy w dół schodów.

Ale jestem równie szybki, jak on jest obrzydliwy. A ten gruby kawał gówna prawdopodobnie od lat nie pocił się celowo.

Więc, do czasu gdy wyrwałem się z bocznych drzwi i wróciłem do nocy, zgubiłem go.

Nie przestaję biec i nie oglądam się za siebie.

Nie dopóki nie przesunę przynajmniej tuzina przecznic między mną a tym szczurem ludzkich rozmiarów.

Kiedy jestem pewien, że zrezygnował z pościgu, biorę chwilę na oddech. Opieram się o zdewastowane ściany pustej działki i łapczywie łykam tlen. Serce wali mi w piersi tak mocno, że aż boli.

Oddychaj, Charlotte. Oddychaj.

W końcu moje tętno się uspokaja i zaczynam kontrolować oddech.

Wtedy wraca głód.

I strach.

I strach.

"Kurwa", przeklinam pod nosem.

Jak mogę tam teraz wrócić?

Nie mam wiele przy sobie, ale to, co mam, jest teraz zamknięte za tanimi, ryzowatymi drzwiami tego drania. Rzeczy, które na pewno pójdą w ogień w śmietniku teraz, gdy popchnąłem Mickeya na krawędź.

Obok przejeżdża samochód z grającą muzyką. Widzę głowę blond nastolatka wystającą z siedzenia pasażera.

Przygotowuję się na najgorsze - i jestem rozczarowana, że mam stuprocentową rację.

On naśladuje gest ssania kutasa w moją stronę. "Wassup, sexy?! Chcesz wylizać mojego kutasa dziś wieczorem?"

Samochód odjeżdża, zanim mogę odpowiedzieć i zostawia mnie w ciemności.

Chociaż raz chciałabym, żeby udowodniono mi, że mylę się co do mężczyzn.

Dzisiejsza noc nie jest tą nocą.

Nie mając dokąd pójść, zaczynam długi spacer w kierunku centrum.

* * *

Chciałabym mieć na sobie coś innego niż ten mundur. Spódnica jest za krótka, a koszula i kamizelka za ciasne.

Równie dobrze mogłabym nosić na plecach napis: "Molestuj mnie".

Nie żeby to miało znaczenie, gdybym była. Mężczyźni w tej części miasta nie potrzebują takiego zaproszenia.

Podejmują inicjatywę na własną rękę.

Powietrze na zewnątrz wydaje się zimniejsze niż wcześniej. Drżę i przez chwilę chodzę w swoistym transie.

Myślę o wszystkim i o niczym jednocześnie - o pani Hammond, o mojej matce i o Mickeyu. Wszystkie łączą się ze sobą w moim delirycznym mózgu, aż wyobrażam sobie głowę mamy z kolczykami pani Hammond na ciele Mickey'a.

Halucynacja jest równie groteskowa, jak brzmi.

Coś przywraca mnie do rzeczywistości - zapach sera.

Zatrzymuję się, gdy zapach świeżej, lepkiej mozzarelli wypełnia moje nozdrza. Kiedy się obróciłem, ujrzałem elegancką włoską restaurację.

Wygląda autentycznie i przyjaźnie. Białe obrusy i czerwone lampiony wiszące nad drzwiami, kąpiące wszystko w ciepłym, delikatnym świetle.

Ręcznie malowany szyld z przodu nosi nazwę: "Il Dolore e Il Piacere".

Jestem pewna, że to po włosku, ale równie dobrze mógłby to być język klingoński.

Nie żeby to mnie w najmniejszym stopniu obchodziło.

Jedyną rzeczą, na której mi zależy w tej chwili, jest włożenie czegoś treściwego do mojego żołądka.

Wchodzę do środka, wciąż w oszołomieniu. Nie obchodzi mnie nawet, że wyglądam jak rozgrzane piekło.

Ostatni z moich fucków do oddania właśnie odleciał na wietrze.

Z wdzięcznością zapadam się w fotelu przy pierwszym stole, jaki widzę.

"Co mogę ci podać?" pyta chudy kelner, gdy pojawia się przy moim ramieniu.

"Spaghetti Bolognese," mówię natychmiast, nie zadając sobie nawet trudu, by zerknąć na menu. "I ravioli z dynią. I dzbanek wody proszę - chce mi się pić".




1. Charlotte (4)

Unosi brwi z rozbawieniem. "Głodny, co?"

"Głodny," potwierdzam. "Więc jeśli mógłbyś -"

"Poproś szefa kuchni, aby gotował jak wiatr?" oferuje.

Kiwam głową, zbyt zmęczony na słowa i wdzięczny za przyjazną twarz.

Odchodzi z uśmiechem, tylko po to, by wrócić minutę później z koszem pełnym ciepłych bułek i masła.

Mam ochotę podskoczyć i pocałować go w usta.

Ale udaje mi się powstrzymać.

Tylko z trudem.

"Na zdrowie", wzdycham z wdzięcznością, chwytając miękką bułkę.

Jest w moich ustach, zanim jeszcze odszedł. Słyszę, jak chichocze pod nosem, ale nie obchodzi mnie to.

Szczerze mówiąc, jest to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek włożyłem do ust.

Kiedy pojawiają się talerze ze spaghetti i ravioli, zjadam już wszystkie bułki, ale nadal jestem głodny.

Jem pilnie, skupiając wzrok na jedzeniu i niczym innym. Kończę oba dania z prędkością światła. Całą siłą woli staram się nie wylizać talerzy do czysta.

Ale kiedy odkładam widelec, czuję się o ligę lepiej.

Sięgam po torbę i zaczynam grzebać w chaosie w środku, polując na portfel. To był kosztowny odpust i będę go później żałować, kiedy spalę ostatnią część mojej gotówki.

Ale warto, myślę. Godzinę temu pewnie sprzedałbym swoje ciało w zamian za kęs jedzenia.

Rzecz w tym, że wygląda na to, że i tak będę musiał to zrobić.

Bo moje palce nic nie wymyślają. Całkowicie puste.

Mój portfel zniknął.

Marszczę czoło, przyciągam torbę do kolan i wsadzam głowę do środka.

Kleenex, opaski do włosów, dezodorant...

Ale nie ma portfela.

Zaczynam się gorączkować. Odsuwam talerze na dalszą stronę stołu i przewracam torbę, wysypując całą jej zawartość na obrus. Tubki szminki odbijają się od niego. Paragony wylatują.

Nadal nie ma portfela.

Kilku innych gości rzuca mi dziwne spojrzenia, gdy ja przeszukuję wszystkie moje graty.

Proszę, bądź tu. Proszę, niech tu będzie. Proszę...

"Kurwa!"

Jeszcze kilka głów obraca się w moim kierunku, kiedy przeklinam, ale nie mam energii, żeby przepraszać.

Nie ma go tutaj.

Musiało wypaść w pewnym momencie podczas mojej szalonej ucieczki od Mickeya. Co oznacza, że z posiadania "niewiele" przeszłam do mniej niż to.

Cała euforia pełnego brzucha zniknęła.

Znany, lodowaty strach powrócił na swoje miejsce.

Kelner wraca i z przyjaznym uśmiechem odkłada rachunek na mój blat. Próbuję mu go odwzajemnić, ale mam wrażenie, że moja twarz zapomniała, jak ma działać. Kończę tylko grymasem na niego jak psychol.

"Th-thanks," mruczę, rumieniąc się gorąco i czerwono.

Podnoszę czek drżącymi opuszkami palców.

Czterdzieści sześć dolarów plus podatek.

Kurwa. Ja.

Naprawdę mam tylko jedną opcję. Nienawidzę tego każdym włóknem mojej istoty.

Ale nie mam wyboru.

Rozglądam się dookoła. Przy stoliku naprzeciwko mnie siedzi dobrze ubrana para i grupa mężczyzn stłoczonych w budce po drugiej stronie restauracji.

Tylko jeden kelner obsługuje piętro, a drugi stoi za kasą.

Mogę to zrobić. Muszę to zrobić.

Wrócę innego dnia i zapłacę to, co jestem winna.

Na razie muszę się tylko szybko poruszać.

Czekam, aż kelner skieruje się z powrotem do kuchni, a potem wysuwam się zza mojego stolika. Trzymam głowę w dole, idąc szybko w stronę wyjścia.

Drzwi do kuchni znów się otwierają - zbyt szybko, szybciej niż się spodziewałem.

Kurwa, kurwa, kurwa...

"Hej... hej, proszę pani... pani rachunek..."

Zatrzaskuję ręce w drzwiach wejściowych, moje nogi już przyspieszają do trybu sprintu. Inne restauracje sapią, gdy wychodzę na chodnik.

Po raz drugi w ciągu tylu godzin uciekam przed mężczyzną.

Przynajmniej tym razem na to zasługuję.

Noc jest dziwnie spokojna w tej części lasu. Nie ma wielu pieszych, nie ma wielu samochodów. Tylko ja i dźwięk mojego własnego ciężkiego oddechu w moich uszach.

To jest, aż do...

"Riccardo! Złap ją!"

Mężczyzna leżący na rogu przed nami odwraca się i wchodzi w moją linię widzenia. Jest to duży, wołowy facet z przerażającymi oczami, rodzaj osoby, której przechodzisz przez ulicę, aby uniknąć. Ma w ręku papierosa, ale rzuca go w momencie, gdy mnie widzi.

Miotam się, próbując zmienić trajektorię. Ale jest już za późno.

Jadę za szybko. Zbyt duży pęd.

Gruba, potężna dłoń mężczyzny zaciska się na moim ramieniu. Przypiera mnie do ściany, akurat w momencie, gdy podchodzi do nas kelner.

Jego niegdyś miłe oczy są teraz zaszklone gniewem.

"Nie przypuszczałbym, że jesteś typem, który się obija", warknął.

"Puść mnie!" Pstrykam.

Kelner zaczyna mówić coś jeszcze, ale wołowy facet, który mnie chwycił, wtrąca się.

"Zostaw ją mnie", mówi.

Trzyma mnie mocno za rękę i bez wysiłku kieruje mnie z powrotem w stronę restauracji. Jego zapach wdziera się do moich nozdrzy - tania woda kolońska, pot i dym papierosowy.

Przez cały czas walczę, ale on nie jest zachwycony moimi wysiłkami. Oboje wiemy, że nie mam szans na uwolnienie się. On trzema mnie w każdym kierunku.

Ciągnie mnie na tyły restauracji, obok gapiów i wpycha mnie potykającego się do czegoś, co wygląda jak pomieszczenie ze starym piecem.

Jest tu gorąco jak cholera. Prawdopodobnie dlatego, że nie ma tu żadnych okien.

Ani jednej drogi ucieczki poza drzwiami, przez które właśnie zostałem wrzucony.

I jest tam bardzo duży człowiek, który ma zamiar utrzymać tę opcję zamkniętą.

Próbuję i tak pobiec na niego, ale on z łatwością mnie odpycha.

"Siadaj, kurwa, na miejscu", rozkazuje.

"Jak cholera będę!"

Wzdycha niecierpliwie. Wygląda tu na jeszcze większego. Jego głowa skrobie sufit, a ramiona obejmują całą szerokość drzwi.

"Jesteś zadziorna, prawda?"

Nie zawracam sobie głowy odpowiedzią. Po prostu jarzę się na niego.

Prawda jest taka, że czuję się winny jak cholera za pominięcie rachunku. Ale nie miałam wyboru.

I naprawdę miałam zamiar wrócić, kiedy będzie mnie na to stać.

Nie żeby ten ogr przejmował się czymkolwiek.

Z niepokojem czekam, co będzie dalej - czy wezwie gliny, czy wręczy mi fartuch i powie, że mam zmywać naczynia, aż mi ręce zakrwawią, żeby zapłacić za posiłek.

Ale nie jestem gotowa na to, co mówi.

"Tak, bardzo przebojowa. Jesteś typem dziewczyny, która dostaje specjalne traktowanie." Odwraca się i woła przez ramię: "Hej, Giraldo, przynieś mi kajdanki".

Zamarzam.

Co jest kurwa?




2. Lucio (1)

2

==========

Lucio

==========

REZYDENCJA DONÓW MAFII MAZZEO - NOWY JORK

Przejeżdżam palcem po krawędzi mojego tumblra. "Jestem suchy", mówię Adriano. "Uderz mnie".

"Tak, Wasza Wysokość", ciągnie sarkastycznie. "Natychmiast, Wasza Wysokość. Wybacz mi moje winy, Wasza Wysokość".

Jego zielone oczy błysnęły humorem. Robią to dość stale. Bardzo kurewsko irytujące.

"Zamknij się i nalej tego cholernego drinka, człowieku" - besztam się.

Mój najlepszy przyjaciel i consigliere chichocze, gdy odkorkowuje dwunastoletnią whisky Macallan, którą pijemy i napełnia moją szklankę.

"Jakieś nowe informacje o Polakach?" pytam, gdy obaj siedzimy z powrotem w naszych skórzanych fotelach z uzupełnionymi whisky.

"Jeszcze nie", odpowiada Adriano.

"Kurwa mać, czy ja muszę wszystko robić sam?"

Adriano uśmiecha się. Tylko jemu może ujść na sucho ten wyraz w mojej obecności.

"Lubisz robić wszystko sam".

"To jest obok pieprzonego punktu."

Adriano bierze łyk swojego drinka i przegląda pliki, które zaśmiecają moje biurko. "Musisz zatrudnić recepcjonistkę, mio amico".

"Próbowałem tego", przypominam mu. "Nie zadziałało."

"Bo ją zwolniłeś".

"Dotykała mojego gówna".

"To była dosłownie jej praca".

Przewracam oczami. "Mogę zająć się rachunkami".

"Wiem, że potrafisz", zgadza się Adriano. "Chodzi mi o to, że nie musisz. Ponadto - kiedy powiedziałeś wcześniej, że dotykała twojego gówna... czy miałeś na myśli swojego kutasa?"

Szczerze mówiąc, przewracam oczami tak kurewsko często, gdy chodzi o Adriano, że czasem zastanawiam się, czy nie utkną tam na stałe.

"Jak długo trzymasz się tego?" wzdycham.

On wzrusza ramionami, wyraźnie bardzo zadowolony z siebie. "Kiedy masz dobry, musisz pozwolić mu się rozerwać".

"Nadajesz tej organizacji złą sławę".

"Proszę. Ta cała operacja rozpadłaby się beze mnie."

Śmieję mu się w twarz, długo i głośno, żeby wiedział dokładnie, co myślę o tej perspektywie.

Adriano bierze kolejny łyk swojego drinka i daje mi palec. "Kurwa," mówi. "Była gorąca."

"Kto był?"

"Tiffany," odpowiada. "Recepcjonistka, którą miałeś przed ostatnim. Ta, którą zwykłeś pieprzyć na tym stole".

"Miał na imię Tessa," poprawiam go.

Adriano potrząsa głową. "To była Tiffany."

"Była? Huh. Cóż, była niezłą laurką".

"Najwyraźniej," mówi Adriano. "Dlaczego znowu się jej pozbyłeś?"

"Zrobiła się zbyt cholernie czepliwa".

"Ach, to prawda," przytakuje Adriano. "Czy nie odnosiła się do ciebie jak do swojego chłopaka?".

"Dzień przed tym jak ją zwolniłem," potwierdzam. "Tak."

Adriano śmieje się. "Miała zabójczy tyłek. Zatrzymałbym ją przy sobie."

"Mogę dostać dużo więcej tam, skąd ona pochodzi," mówię lekceważąco. "Była tuzinem."

"Nie mogę się nie zgodzić, ty przystojny diable."

"Mówiąc o dziesiątkach, dlaczego tu jesteś?" ciągnąłem.

Adriano obdarza mnie swoim megawatowym uśmiechem. Uśmiech, którego używa zamiast odpowiedzi.

"Słyszałem, że Rosellis planuje handel narkotykami w przyszłym tygodniu. Szczegóły są trochę niepewne, chociaż".

"Te skurwysyny są wrzodem na mojej stronie," warkam. "Będziemy musieli ich załatwić".

"W zeszłym tygodniu mówiłeś, że to małe rybki", przypomina mi Adriano. Kolejny irytujący nawyk, który ma.

"Tak, cóż, w zeszłym tygodniu nie radzili sobie na mojej pieprzonej murawie," odpowiadam. "Trzeba dać im nauczkę. Potrafisz sobie z tym poradzić, prawda?".

Adriano salutuje mi z dramatycznym rozmachem. "Z przyjemnością".

"Dobrze," mówię. "Mieli już jedno ostrzeżenie, więc tym razem nie krępuj się połamać kilka kości".

Adriano uśmiecha się. "Cieszę się, że jesteśmy po tej samej stronie".

"A transport narkotyków, który planują przenieść -"

"Upewnię się, że powiem naszym chłopakom, aby oczekiwali świeżego kontenera pod koniec przyszłego tygodnia," kończy za mnie.

Kiwam głową z aprobatą. Pracowaliśmy razem tak długo, że wie dokładnie, czego od niego oczekuję.

Pukanie do drzwi odwraca moją uwagę od przyjemnych marzeń o martwych mafiosach Roselli.

"Wejdź", wołam.

Drzwi otwierają się i wchodzi Riccardo. Jego masywna rama ledwo przeciska się przez wąskie drzwi.

"Szefie," mówi do mnie. "Mam coś dla ciebie".

"Co, i żadnego prezentu dla mnie?" Adriano pyta, craning jego szyi z powrotem, aby spojrzeć na Riccardo zamiast po prostu odwrócić.

Riccardo ignoruje go, skupiając się na mnie. Brakuje mu kilku watów do żarówki, ale wie, jak skutecznie zepsuć rzeczy.

To dlatego zainstalowałem go jako mięśniaka we włoskiej restauracji, w którą zainwestowałem kilka lat temu.

Przez te dwa lata nigdy nic dla mnie nie przyniósł.

Więc teraz jestem co najmniej zaintrygowany.

"Co masz?" pytam.

"Dziewczynę."

"Dziewczynę?" Adriano powtarza, kołysząc się z odnowionym zainteresowaniem. "Kurwa mać. Wiem, że jesteś donem i w ogóle, ale czy musisz dostawać wszystkie dobre atuty?".

"Zgaduję, że jest tu jakaś historia wsteczna?" Pytam, ustalając moje spojrzenie na Riccardo.

"Ukradła z restauracji", wyjaśnia Riccardo. "Dined and dashed, aby być bardziej szczegółowe."

Podnoszę brwi. "Ile wynosił jej rachunek?"

"To twoje pytanie?" pyta Adriano. "Jezu, masz szczęście, że mnie masz. Pytanie, które powinieneś zadać to: jak bardzo jest atrakcyjna?".

wzdycham. Adriano nigdy się, kurwa, nie poddaje. Facet jest napędzany whiskey i porywczością, dwadzieścia cztery godziny na dobę siedem.

"Przyprowadź ją."

Riccardo kiwa głową i znika.

Kiedy wraca, idzie za nim młoda kobieta. Jej głowa jest pochylona w dół, kurtyna czekoladowo-brązowych włosów ukrywa jej rysy przed wzrokiem.

Riccardo popycha ją do przodu w moją stronę, a ona podnosi twarz.

Kurwa.

Ma najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Stanowią uderzający kontrast na tle jej bladej skóry i ciemnych włosów. Jej migdałowe oczy są zwężone, gniewne.

Widzę w nich iskrę wyzysku i to wysyła cielesną atrakcję przepływającą przez moje ciało.

"Zostaw nas", mówię stanowczo.

Riccardo kłania się i natychmiast odchodzi.




Tutaj można umieścić jedynie ograniczoną liczbę rozdziałów, kliknij poniżej, aby kontynuować czytanie "Kłamca w moim łóżku"

(Automatycznie przejdzie do książki po otwarciu aplikacji).

❤️Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści❤️



Kliknij, by czytać więcej ekscytujących treści